„Perfect day”, wcale nie taki „perfect”

Coś mi ta kwietniowa lektura klubowej książki nie podeszła. Wybór był jasny, lud demokratycznie zdecydował to przecież sam organizator nie może dać plamy i nie sprawdzić do końca, jak w ostatecznym rozrachunku wyjdzie z „Perfect Day”.

Sporo pozytywnych opinii, wiele słów zachęty od Was, a jednak… dla mnie perfect to przede wszystkim niemieckie realia, oddane tak idealnie, surowo, twardo, aż w uszach dźwięczy mi ten specyficzny, dający z liścia w gębę akcent naszych sąsiadów. Surowy również jest Berlin jako tło większości wydarzeń, ale i okoliczne landy mocno trą warunkami o tę germaniczną charakterność i łatkę, jaką stereotypowo przypinamy naszym zachodnim sąsiadom. Ukazana w „Perfect Day” historia miała spory potencjał, nakreślona rękoma wydawnictwa rękojmia w postaci opisu przykuwała uwagę i sugerowała dość mocny thriller. Niestety po szumnym opisie w treści gubi się gdzieś ten ślad (czy cała masa śladów) na poczet dość schematycznej historii, w której dzieje się niewiele, a – co najgorsze – niemal od początku wiadomo, jak to się skończy. Ale jeszcze człowiek się po drodze łudzi, ma nadzieje, żywi obawy o to, że autor go zaskoczy. Przecież to nie może być tak proste i przewidywalne… A jednak, takie było 😔

Przede wszystkim mam wrażenie, że tutaj gatunkowo coś nie do końca siadło. Deklarowany thriller, ale więcej w tym zagadki kryminalnej, więziennego muru, gdzie rozmowy z przestępcą okazują się być swoistą grą w kotka i myszkę. Poza murami jest kobieta – młoda, ale złamana już przez życie, dla której to mogłoby nie istnieć, bez celu, bez wiary w lepsze jutro, snująca się z kąta w kąt i pragnąca wtopić się w kolor ściany, jaki aktualnie jest w pomieszczeniu. Bohaterka jest dobrym przykładem tej niemieckiej chłodnej kalkulacji i surowości. Nie pieści się z codziennością, nie brnie w drobne, niemające dla niej znaczenia rzeczy, a z drugiej strony trzyma się mocno nadziei, że wszystko to kłamstwo, a ona musi odkryć prawdę. Przecież nie można żyć pod jednym dachem z seryjnym mordercą. Nie można tyle lat wychowywać się pod opieką człowieka, który dzisiaj siedzi w więzieniu, i niczego nie zauważyć. To przecież dobry tata, który tłumaczy Ci świat, a nie ten medialny przypadek, w którym zginęło kilka dziewczynek w Twoim wieku. Bo właśnie, „Perfect Day” to idealnie odwzorowany obraz zła, w które trudno uwierzyć. To stopklatka ojcowskich bezpiecznych ramion, które chce zburzyć świat. Bohaterka przez całą książkę pragnie udowodnić niewinność ojca, znaleźć pęknięcie w murze, które skruszy swoim dochodzeniem, a jednocześnie oczyści jego dobre imię.

Niestety, ale w książce za mało jest emocji, jakich oczekiwałabym od dobrego thrillera. Wiele momentów przestoju, błąkająca się po świecie dusza w osobie zagubionej córki i ciekawe momenty samych rozmów zza więziennych murów – w tym miksie na szczególną uwagę zasługuje na pozór prosta, a jednak niepozbawiona budzących wątpliwości czytelnika relacja „dziecko-ojciec”. Aż tyle i tylko tyle. 

perfect day recenzja książki klub książkowy thriller niemiecki berlin surowy klimat więzienie kryminalna opowieść ojciec córka czytanie lektura kwietniowa czytelniczy klub książki z niemiec psychologiczna thriller relacja dziecko ojciec zło przestępstwo dylemat moralny czytelnicza recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *