Trudno uniknąć porównań, gdy w krótkim odstępie czasu sięga się po dwie książki tego samego autora. Nie inaczej jest w przypadku Highsmith, której wznowienia zdominowały ostatnio moje czytelnicze chwile. „Krzyk sowy” to – moim zdaniem – powieść zdecydowanie lepsza, ciekawsza i oparta na bardziej intrygującym pomyśle niż „Słodka choroba”.
Tym, co łączy obie książki, w których wyraźnie zacierają się gatunkowe granice, jest bez wątpienia silny rys psychologiczny niemal wszystkich kluczowych postaci. Mając na uwadze fakt, że pierwsze wydanie „Krzyku sowy” liczy sobie przeszło 50 lat, warto przyjrzeć się realiom tamtych czasów. Twórczość Highsmith stanowi przy tym doskonały materiał do porównania, jak na przestrzeni dekad zmieniało się podejście do opowiadania historii dla spragnionych emocji czytelników thrillerów.
Highsmith nie tylko przygotowała wesołe miasteczko, do którego zaprasza nas na emocjonujący rollercoaster; poszła o krok dalej, wkładając buty swoich bohaterów i próbując oddać to, co kryje się wewnątrz: troski, pragnienia, manie, obsesje, ale także zagubienie, rozczarowanie i poczucie pustki.
Robert zaczyna nowe życie z dala od żony, z którą – delikatnie mówiąc – łączyły go napięte relacje. Pasmo małżeńskich rozczarowań ma już za sobą. Ma nową pracę, w której odnosi sukcesy, i dziewczynę, która szybko staje się jego niezdrową obsesją. Postać Roberta trudno jednoznacznie ocenić – nie sposób określić, czy budzi sympatię, czy antypatię. Choć nie jest postacią krystalicznie czystą, a jego zachowanie bywa niezrozumiałe, nadal potrafi wzbudzać w czytelniku pozytywne emocje.

W pewnym momencie narracja oddaje głos dziewczynie – to ona zaczyna podejmować szereg znaczących decyzji. Nie tylko jej życie ulega zmianie – te zmiany dotykają również Roberta. „A w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz” – fatalnie natomiast, gdy wychodzi z tego trójkąt i pojawia się silna, destrukcyjna zazdrość. Losy czwórki (!) bohaterów splatają się, prowadząc do tragedii, subtelnych zwrotów akcji, których trudno się spodziewać, i nieustannego balansowania między winą a oskarżeniem.
Wracając do moich wcześniejszych spostrzeżeń – przy „Krzyku sowy” bawiłam się dobrze, głównie dzięki trudnym do przewidzenia, niejasnym wydarzeniom, które próbowałam zrozumieć. Do samego końca towarzyszyły mi wątpliwości, kto stoi za poszczególnymi czynami. To nie jest książka, która mogłaby konkurować z nowoczesnymi thrillerami psychologicznymi na współczesnym rynku, ale posiada coś, czego wielu obecnym autorom brakuje – wyobraźnię i umiejętność perfekcyjnego oddania emocji. Tego nie można Highsmith odmówić.
Czytelnik zanurza się w klimat dawnego świata – świata bez nowoczesnych technologii, zdobyczy nauki czy prostych metod śledczych, które dziś są standardem, a z których dawniej śledczy nie mogli korzystać. „Krzyk sowy” to znakomity materiał porównawczy między literaturą „kiedyś” a „dziś” – przede wszystkim jednak to ukłon w stronę tych, którzy przed laty łamali sobie zęby na tego typu książkach i dziś z sentymentem do nich wracają.
„Krzyk sowy”
Patricia Highsmith
Oficyna Noir Sur Blanc
Patricia Highsmith recenzja, thriller psychologiczny, klasyczny thriller, recenzja książki, książki noir, psychologiczna powieść, mroczna literatura, obsesja i zazdrość w literaturze, literatura XX wieku, wznowienia książek, klasyka thrillerów, książki psychologiczne, analiza psychologiczna postaci, książki o emocjach, kobiety w kryminałach, książki retro, klasyczne kryminały, suspens w literaturze, czytelniczy blog, literatura noir,